Pierwszą część wywiadu z Martyną roboczo nazwaliśmy Kącikiem Grozy.
Dziś rozmawiamy o zdecydowanie przyjemniejszych tematach i tych wydarzeniach w życiu architekta wnętrz, dzięki którym czujemy, że nasza praca ma sens.
Pamiętasz pierwszy projekt, przy którym pomyślałaś “to jest to, zrobiłam coś fajnego”?
Martyna Szulist: Myślę, że to był projekt mieszkania, które znajduje się niedaleko mnie. To była moja pierwsza prawdziwa metamorfoza. Burzyliśmy ścianki działowe, były zmiany układu i faktycznie poczułam wtedy, że naprawdę lubię to robić. Ogólnie uwielbiam metamorfozy, przy których widać efekt, a ja mam poczucie sprawczości. Wiadomo, że jest przy nich więcej roboty i stresu, współpraca jest dłuższa i najczęściej źle ją wyceniam, bo za takie dłubanie w remontach powinno się więcej kasować, ale satysfakcja i ten klient, który jest zadowolony po zmianach… to coś wspaniałego.
Uwielbiam metamorfozy wnętrz, ponieważ dają poczucie sprawczości.
Rozmawiałyśmy wcześniej o klientach – rodzynkach, z którymi praca nie wyszła, ale tak naprawdę to już dawno nie miałam współpracy z kimś, kogo bym nie lubiła. W większości to są bardzo fajni ludzie, którzy świetnie reagują na to, co dla nich wymyśliłam. Bardzo ciepło wspominam realizację w Gdyni, gdzie klienci dali mi szansę zaprojektować wnętrza pięciu apartamentów w modernistycznym budynku.
To było naprawdę genialne wyzwanie. Co prawda teraz pewnie zrobiłabym ten projekt nieco inaczej ;), ale do dziś mam olbrzymi sentyment zarówno do tych aranżacji, jak i do inwestorów, z którymi się zaprzyjaźniliśmy.
Dawno nie miałam współpracy z kimś, kogo bym nie lubiła.
Czujesz dumę ze swoich realizacji?
Oj, to kolejny ciężki temat, bo nie znam poczucia dumy – to słowo wydaje mi się być nad wyrost. Ale są takie momenty, które dają mi poczucie, że wiem, po co to wszystko robię. Wybrałam się kiedyś do klientki, aby zobaczyć postępy prac w generalnym remoncie jej mieszkania. Po raz pierwszy zobaczyłam tę przestrzeń po przestawieniu wszystkich ścian i sama byłam w szoku, jak bardzo zaproponowane przeze mnie zmiany wyszły na plus – mieszkanie wydawało się olbrzymie. Klientka wystawiła tak piękną opinię, że w zaprojektowanym mieszkaniu lepiej im się mieszka i żyje, a ja poczułam wreszcie, że ta praca ma sens. Przez wiele lat nie czułam tego sensu…
...bo czy z projektantem, czy bez, to i tak ktoś się urządzi?
Dopiero przy tym projekcie zobaczyłam, że naprawdę można pomóc komuś w lepszym mieszkaniu. Style, wzory, kolory – sporo ludzi ma jakieś wyczucie i sobie z tym poradzi, co zresztą potwierdza ilość osób, które postanowiły zostać projektantami po urządzeniu swojego domu. Ale to nie wystarcza. Jest ogrom wiedzy technicznej, bez której nie zrobimy dobrego projektu, i na tym polega różnica.
Przy tym projekcie zobaczyłam, że naprawdę można pomóc komuś w lepszym mieszkaniu
W takim razie projektowanie jest dla Ciebie sztuką, czy rzemiosłem?
Jednym i drugim! Myślę jednak, że te dwie rzeczy muszą istnieć obok siebie. Dla mnie przede wszystkim liczy się funkcja, na którą kładę największy nacisk, ale wiadomo, że estetyka też jest bardzo ważna – brzydkiego projektu nie zrobię.
A propos brzydkich rzeczy - który z wnętrzarskich trendów uważasz za największą zbrodnię na estetyce?
Zdecydowanie będzie to tzw. polski glamour… i rolety dzień-noc! Co do tego pierwszego stylu, kojarzy mi się on z zimnymi, tanimi wnętrzami mającymi sprawiać wrażenie drogich. Ciężko mi uwierzyć, że coś takiego się przyjęło. Mam jednak nadzieję, że ludzie mylą go z modern classic, który z kolei jest bardzo przyjemny i w miarę ponadczasowy.
Polski glamour i rolety dzień-noc, czyli koszmary w projektowaniu
Rolety dzień-noc są zakazane w mojej pracy. Na szczęście nie trafiam na klientów, którym musiałabym tłumaczyć, z jakiego powodu za nimi nie przepadam.
Kolejna sprawa to kamień dekoracyjny – ja to nazywam łupkiem, ale to są ogólnie elewacyjne kamieniopodobne formy, które z dekoracją mają niewiele wspólnego.
Czym w takim razie walczyć ze stylem glamour i “łupkami”? Czy jest coś, co sprawdzi się zawsze i wszędzie?
Według mnie to jest styl francuskiej kamienicy. Staram się do niego dążyć, aczkolwiek najczęściej projektuję w stylu eklektycznym: mocne kolory, intensywne wnętrza w hiszpańskim klimacie. Ja to uwielbiam, ale mam też świadomość, że tak wyraziste kolory mogą się kiedyś znudzić. A styl francuskiej kamienicy jest zawsze na czasie.
Klasyka ponad wszystko!
Zaglądając na Twoją stronę szybko można się zorientować, że projekty to tylko część Twojej działalności. Prowadzisz szkolenia, masz własne produkty internetowe… ewidentnie działasz wielotorowo. To wynik Twojej osobowości, czy bardziej odpowiedź na potrzeby obecnego rynku?
Myślę, że jedno i drugie. Szybko się nudzę, więc nie mogę być ciągle za biurkiem. Nad projektem trzeba siedzieć miesiącami, a nawet latami. Robię projekt, zanim dom powstanie, po dwóch latach jest realizacja i okazuje się, że coś jest do poprawki, czegoś nie ma w sprzedaży i cały czas ta głowa pracuje nad jednym tematem. Łatwo się wypalić. Potrzebuję innych bodźców, to po pierwsze, a po drugie: klasyczna dywersyfikacja przychodów. Nie dość że mam frajdę zarówno z prowadzenia kursów, jak i przygotowywania szablonów, to zawsze są to dodatkowe pieniądze.
Szkolenia to nowe bodźce i dywersyfikacja przychodów
Wydaje mi się, że faktycznie trzeba mieć bardzo specyficzną naturę, żeby zamknąć się tylko w tych projektach. Jeśli ktoś ma dużo energii, jak ja, to musi ją dystrybuować w różnych kierunkach. Specyfika naszego zawodu jest też taka, że czasem przez trzy miesiące masz tyle pracy, że nie wiesz, jak się nazywasz, a później dwa miesiące bez żadnych nowych umów. Nie jestem w stanie usiedzieć w takich sytuacjach, muszę coś robić, więc ten czas zapełniam dodatkowymi zajęciami.
Co spowodowało, że zabrałaś się za szkolenia?
Zauważyłam, że jestem dobra w przekazywaniu wiedzy. Lubię podpowiadać i pomagać początkującym projektantom. Kiedy po raz kolejny ktoś zgłosił się do mnie z prośbą o podszkolenie, pojawił się pomysł na zorganizowanie zajęć z nauki programu pCon. Później dołączyłam do tego tworzenie wspomnianych szablonów ofert i moodboardów dla architektów wnętrz, którzy, jak wiadomo, nigdy na nic nie mają czasu. W planach mam też serię produktów na temat projektowania kuchni, ponieważ to mój konik.
Lubię podpowiadać i pomagać początkującym projektantom.
Odnośnie czasu, mamy kilka pytań dotyczących organizacji pracy; czas na hity i kity w pracowni. Jest coś, co możesz z całym sercem polecić, albo definitywnie odradzić podczas urządzania miejsca pracy?
Może zacznijmy od niewypałów :) Kiedy zakładałam działalność i dostałam dotację, kupiłam drukarkę A3. Super sprawa, tylko że nie starczyło mi pieniędzy na laserową, więc wybrałam atramentową. To był olbrzymi (dosłownie) błąd – owszem, czasem się przydawała, ale problem z nią jest taki, że jak jeden toner się kończy, to trzeba wymienić wszystkie. Poza tym drukarka śpiewa pieśń swego ludu, zanim coś zrobi, i zajmuje pół pokoju, który przeznaczyłam na pracownię. Ostatecznie rodzice ją zabrali do siebie, stoi i kurzy się na strychu.
Hity i kity w pracowni architekta wnętrz
Kompletnym niewypałem było też zamówienie 300 sztuk teczek z logo, gdzie w międzyczasie zmieniłam identyfikację wizualną i dane kontaktowe. Na teczce jest mój prywatny numer telefonu, nie zgadzają się kolory – dobrze, że chociaż nazwisko to samo. Używam tych eleganckich teczek do organizacji projektów, ale karton nadal leży pod łóżkiem i nie wiem, czy zdążę zużyć jego zawartość – została mi jeszcze ponad połowa.
Przejdźmy zatem do hitów.
Na pewno dobry dalmierz. Może niekoniecznie ten wielki, który skanuje całe pomieszczenie, ponieważ podobno sporo oszukuje. Mój mąż korzysta z takich w pracy i mimo że mają skanery za tysiące euro, to podobno są niezbyt dokładne. Aczkolwiek są przestrzenie, których zwykłym dalmierzem nie zmierzymy, więc wtedy nie ma się wyjścia.
Dalmierz, wzornik NCS i głębokie biurko to podstawy wyposażenia
Może przydałby się do tego pierwszego projektu stumetrowego mieszkania za pięćset złotych.
Ja go chyba nawet nie mierzyłam! Dopiero po latach zrozumiałam też, że trzeba mieć głębsze biurko. Ja co prawda pracuję cały czas na laptopie, ale w tym roku bardzo chciałabym kupić komputer stacjonarny. Tak, zdecydowanie stacjonarka to dobr pomysł. Na pewno warto zainwestować też w dobry fotel.
Bez czego nie ruszasz się z pracowni?
Bez wzornika NCS. Marzy mi się też czytnik kolorów, który z pewnością kiedyś kupię. Wszystkie te pomoce są dość drogie. Sam NCS to wydatek minimum tysiąc złotych, a jeśli chce się doposażyć pracownię w inne wzorniki, wychodzą horrendalne kwoty.
Korzystasz z KIS List; w czym aplikacja przydaje Ci się najbardziej?
Zdecydowanie w tworzeniu list zakupowych, póki co korzystam głównie z tej opcji. Robię listę, wysyłam link klientowi, który zaznacza co mu się podoba, gotowe. Zwłaszcza porównując to z pracą w Excelu, gdzie gdzie jeszcze trzeba formułkę wpisać i pilnować żeby się gdzieś nie pomylić, bo wtedy cała wycena się nie zgra… Wiadomo, ile to pracy. A tutaj elegancko; jak mi się coś nie podoba to mogę to ukryć, jak mi się odwidzi znów pokazać, albo usunąć. Rewelacja.
Pierwsza zasada: pamiętaj o sobie i swoich potrzebach
Gdybyś mogła z obecną wiedzą i doświadczeniem wrócić do siebie z początku drogi, tuż po studiach - co byś sobie powiedziała?
Tak. Wybierz inny zawód ;) A tak serio, to przede wszystkim: “Myśl o sobie, a nie o tym, żeby inni mieli dobrze”. Z naszymi umiejętnościami zawsze zrobimy dobry projekt, tylko to nie powinno się nigdy odbywać kosztem swojej psychiki i zdrowia.
A z praktycznych porad?
Zawsze brać płatności z góry! Wiem, że na początku może być to trudne do przejścia – wydaje się nam, że mamy za małe doświadczenie i na to nie zasługujemy, ale zawsze znajdzie się cwaniak, który widząc, że ktoś dopiero zaczyna i nie zna życia, po prostu nie zapłaci. Nie raz się na tym przejechałam, więc już od paru lat mam system płatności z góry i pracę zaczynam dopiero po zadatku.
Uważaj na cwaniaków!
Wcześniej było tak, że klient dzwonił, ja jechałam na budowę, mierzyłam, obliczałam wszystko i dopiero na tej podstawie wysyłałam umowę. To się sprawdzało do pewnego momentu, ale nadszedł czas, w którym po mojej wizycie (za którą nic nie wzięłam) klient nie dawał znaku życia i nie odbierał telefonów. Stwierdziłam, że nie mogę się tak dawać wykorzystywać.
Rozmawialiśmy niedawno z Magdą Knappe (link) o słynnych spotkaniach “zapoznawczych”, na których klienci próbowali wyciągać pomysły. Nie dość, że człowiek się czuł że jedzie na rodzaj jakiegoś castingu, tracił pół dnia, to klienci się już więcej nie odzywali - po dwóch godzinach takiej konsultacji mniej więcej wiedzieli, co mają zrobić.
Dlatego mówię: zmień zawód, na przykład na stomatologa, z którym nikt się nie targuje:)
Aktorstwo i projektowanie? To się da pogodzić
Zastanawiałaś się kiedyś nad tym co byś robiła, gdybyś nie projektowała?
Na pewno coś związanego z filmem. Ciągnęło mnie do aktorstwa i nadal to we mnie siedzi, ale gdy przyszła pandemia i cały biznes filmowo-teatralny siadł, a ja miałam wtedy bardzo dużo pracy we wnętrzach, powtarzałam sobie, że dobrze wybrałam. Czasami zdarza mi się wystąpić w jakimś programie, albo zagrać epizodzik, ale to też jest ciężki kawał chleba.
I można czasem przyaktorzyć na spotkaniu?
Tak! Tu naprawdę można fajnie się przygotować, bo jak się człowiek naczyta o emocjach pod kątem gry aktorskiej, to później łatwiej rozgryźć ludzi, ich intencje.
A to się przydaje nie tylko w projektowaniu…
To prawda; Martyna przypomniała nam, jak ważny jest aspekt psychologii w projektowaniu. W końcu to nie tylko planowanie przestrzeni, ale też nieustanny kontakt z drugim człowiekiem i jego emocjami. Zapraszamy na kolejne rozmowy w naszym cyklu, w których na pewno poruszymy ten temat.