Doskonałe pytanie, zwłaszcza jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat historii i ten nikły okres, w trakcie którego nasza profesja zaczęła być zauważalna. Próbę określenia ram zawodu zaczniemy zatem trochę od końca, czyli od XIX wieku.
Oczywiście pierwsze dowody na to, że ludziom zależało na tym jak mieszkają sięgają starożytności, a każda epoka wzbogacała wnętrza o najróżniejsze style i (nie zawsze słuszne) rozwiązania, ale dopiero z nadejściem rewolucji przemysłowej zaczęto oddzielać profesje projektanta i architekta. Oraz konstruktora. Czasem budowniczego. Malarza. A nawet…
Pierwsza epoka konsumpcjonizmu
Wróćmy do konkretów. Nadejście ery maszyn, o której pisaliśmy w naszym poprzednim artykule, zapewniało niemal nieograniczone możliwości produkcji. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, wytwarzane dotąd ręcznie w pojedynczych egzemplarzach obiekty, nagle zaczęły zjeżdżać z taśm w oszałamiającym tempie. Na dodatek w cenach dostosowanych dla różnych sfer - od klasy robotniczej, przez średnią, aż po burżuazję.
Jak tu się opanować i nie kupować?
Pojawienie się na rynku masowo produkowanych sprzętów i elementów wyposażenia sprawiło, że każdy wreszcie mógł wreszcie urządzić się tak, jak chciał. Albo tak, jak mu się wydawało, że chce;). W 1900 roku, w „The Illustrated Carpenter and Builder” można było przeczytać:
Do niedawna, gdy mężczyzna chciał umeblować swój dom, odwiedzał wszystkich sprzedawców i wybierał meble kawałek po kawałku… Dziś zwraca się do sprzedawcy sztuki meblarskiej i wykończeniowej, który ocenia wszystkie pokoje w domu i stosuje swoją artystyczną wizję do tematu.
Tekst ten doskonale ilustruje ówczesne realia i zwraca uwagę na jeden, zadziwiający dziś fakt - to, że decyzje odnośnie urządzania lokum w większości podejmowali mężczyźni.
Klienci sklepów meblowych urządzali się tak, jak ich właściciele, kierujący się przy produkcji własnym gustem. Najwięksi gracze, oprócz sprzedaży detalicznej oferowali zarówno doradztwo, jak i pełne wyposażenie domu: od zabudowy kuchennej, przez meble wolnostojące, aż po lampy, tapety i zasłony. Wszystko w ściśle określonym budżecie, ustalonym czasie realizacji i w jednym z kilku dostępnych stylów. Brzmi znajomo?
Mam tak samo jak ty, czyli wykończenie pod klucz
Wykończenie pod klucz, które kojarzy nam się ze współczesnymi standardami deweloperskimi, miało się dobrze już ponad 100 lat temu. I podobnie jak dziś, wiązało się z dwiema rzeczami: wygodą, oraz olbrzymią szansą na to, że nasz dom będzie wyglądać identycznie, jak u sąsiada.
Za cenę świętego spokoju wiele osób było w stanie przymknąć oko na to, że mieszka w lokum z matrycy. Być może ten status quo trwałby do dziś, ale niepokorna ludzka natura dała o sobie znać, a po kilku dekadach stagnacji zaczęły pojawiać się głosy sprzeciwu.
Piękno to sztuka duszy*
Jeden z pierwszych należał do Mary Elizy Haweis (1848–1898); ilustratorki i publicystki, która z feministycznym zacięciem pisała o sztuce, modzie i kulturze w epoce wiktoriańskiej. Jej analityczny i refleksyjny sposób relacjonowania tematów, które dziś wrzuciliśmy do pudełka z naklejką “trendy”, mocno wyróżniał się na tle innych publikacji.
Dwie najbardziej znane książki Haweis: "The Art of Beauty" (1878), oraz "The Art of Dress" (1879) stanowiły solidną krytykę ówczesnych standardów piękna i bezrefleksyjnej pogoni za modą. Oczywiście wszystko to pod przykrywką nieszkodliwych poradników dla dam. Ot, takie głupotki…
Kojarzycie hasło
“Prawdziwe piękno w kobietach to te, które promieniuje od wewnątrz”
Eksploatowane bez umiaru ( i bez sensu) w reklamach marek kosmetycznych, należy do jednych z najbardziej znanych zdań Haweis, która nade wszystko ceniła sobie indywidualizm i umiar. Co ciekawe, dzisiejsza bohaterka przenosiła swoje opinie także na inne dziedziny życia - między innymi projektowanie.
Gust to zdrowy rozsądek geniuszu**
W "The Art of Decoration" (1881), poradniku na temat urzadzania wnętrz, Haweis omawiała popularne style i sprytne sztuczki na dodanie pokojom blasku.
Teoretycznie; w rzeczywistości była to sprytnie skonstruowana krytyka nadmiernego konsumpcjonizmu i ślepego podążania za modą. Autorka w swoich tekstach namawiała do podkreślania indywidualizmu i dostosowywania przestrzeni do faktycznych potrzeb mieszkańców, a nie (zgodnie z rynkowymi zasadami) na odwrót. Używała przy tym tak subtelnego języka, że nawet największym przeciwnikom trudno było przebić jej argumenty:
Jednym z moich najmocniejszych przekonań i jednym z pierwszych kanonów dobrego smaku jest to, że nasze domy, podobnie jak muszla ryby i gniazdo ptaka, powinny odzwierciedlać nasz indywidualny gust i zwyczaje
Weź tu człowieku dyskutuj z tak poetycką wypowiedzią:)
To nie tylko projektowanie; to wolność!
Po latach wyraźnie widać, że pod osłoną społecznie akceptowalnych artykułów i poradników, Mary Haweis przemycała treści związane z kobiecą, ale nie tylko , autonomią. Namawiała do edukacji, podnoszenia kwalifikacji zawodowych i samostanowienia o sobie. Inspirowała do myślenia o niezależności; zarówno w kontekście emancypacyjnym, jak i w uniwersalnych kwestiach, dotyczących choćby otaczających nas czterech ścian.
Mary Haweis - pierwszy głos rozsądku?
Odrzucała entuzjazm, z jakim aspirująca klasa średnia ślepo powielała wzorce i urządzała swoje domy według sztywnych norm narzucanych przez producentów mebli. Była głosem architektów, dekoratorów i rzemieślników, którzy po pierwszym zachłyśnięciu się nowościami zaczęli dostrzegać ograniczenia masowej produkcji. Wspólnie z nimi walczyła o profesjonalizację zawodu i przerwanie monopolu wielkich producentów.
Dzięki takim postaciom jak Mary Haweis, coraz głośniej dyskutowano nie tylko o kwestiach estetycznych, ale także o etyce i konieczności regulacji naszego zawodu.
Instytucja, której zawdzięczamy zawód architekta wnętrz
Przełomem okazał się 1899 rok - to wtedy, w Londynie, powstał Instytut Brytyjskich Dekoratorów; organizacja promująca wysokie standardy w dekoracji wnętrz i wspierająca profesjonalny rozwój dekoratorów.
Głównym celem Instytutu było propagowanie zawodu dekoratora wnętrz jako szanowanej i formalnej profesji, ale nie mniej ważną kwestią była etyka, która stała na pierwszym miejscu głoszonych tam nauk.
Dobry standard to wysoki standard
Przewodniczący, John Dibblee Crace (1838–1919), był orędownikiem jakości i pracy rzemieślniczej. Architekt i dekorator znany szerszej publiczności z projektów wnętrz British Museum, National Gallery i Royal Academy wniósł nie tylko prestiż; chętnie dzielił się z innymi członkami stowarzyszenia zdobywaną latami wiedzą i wysokimi standardami, których zawsze trzymał się w swoich pracach. Była to niezwykle nowatorska jak na ówczesne czasy postawa; większość stanowisk na akademiach zajmowali bowiem teoretycy, którzy z praktyką mieli niewiele wspólnego…
Do 1915 roku Instytut Brytyjskich Dekoratorów pod przewodnictwem Johna Dibblee Crace zrzeszał około 200 dekoratorów z całego kraju. Kobiety stanowiły zaledwie kilka procent tej grupy, ale dzięki renomie placówki i rozgłosowi zapewnionemu przez dziennikarzy (między innymi Haweis), ich udział w rozwoju zawodu był coraz bardziej widoczny. W tym miejscu trzeba wspomnieć o pierwszych kobietach zarejestrowanych w szeregach Instytutu Brytyjskich Dekoratorów, czyli pannach Garrett.
Takich trzech jak one dwie, to nie ma ani jednej
Rhoda i Agnes Garrett były prawdziwymi pionierkami w dziedzinie projektowania wnętrz w XIX wieku w Wielkiej Brytanii. Pochodzące z zamożnej rodziny kobiety mogły leżeć przez całymi dniami na sofie i odcinać kupony, ale wiedzione ambicjami (niewątpliwie napędzanymi sukcesem starszej siostry Elizabeth, która została pierwszą dyplomowaną lekarką w Wielkiej Brytanii) postanowiły wziąć los we własne ręce.
W 1875 roku, po odbyciu czteroletnich praktyk architektonicznych, Rhoda i Agnes porwały się na wyjątkowo odważny jak na tamte czasy krok - otworzyły własną firmę projektową w domu przy Gower Street. Co prawda ta okolica Londynu była wówczas uważana za mało atrakcyjną, ale kuzynki dostrzegły w niej niezwykły potencjał. Solidna konstrukcja i eleganckie detale późno XVIII-wiecznych domów przyciągnęły ich uwagę, a bliskość do Tottenham Court Road (czyli centrum handlu meblami ) utwierdziła ich decyzję o założeniu biura w tym miejscu.
Siostry Garrett biorą sprawy we własne ręce
To był strzał w dziesiątkę - wieść o zdolnych siostrach ciotecznych rozeszła się w tempie błyskawicy, a ich projekty podbiły okoliczne domy. Niektórzy twierdzą wręcz, że to dzięki ich działalności Bloomsbury ze spokojnej, akademickiej dzielnicy stała się synonimem prestiżu i jednym z najbardziej pożądanych adresów w Londynie.
Po sukcesie odniesionym na wystawie w Paryżu w 1878 roku, Garrettówny otworzyły wielki sklep w pobliżu Bedford Square przy ulicy Morwell. Oferowały tam wszystko, co wyszło spod ich zdolnych rąk - meble, dywany, tapety i tekstylia. Dla niezdecydowanych wydały w 1876 roku przewodnik „Suggestions for House Decoration in Painting, Woodwork and Furniture”, który okazał się prawdziwym hitem i był rozchwytywany wśród głodnej estetycznych nowinek socjety.
Świat nie był na nie gotowy
Życie i twórczość kuzynek Garrett było gotowym materiałem na książkę o tym, jak odnieść sukces. Wystarczy wspomnieć, że ich prace porównywano pod względem jakości i z legendarnym mistrzem wnętrz Williamem Morrisem... Jakim zatem cudem słuch o nich zaginął, a do dziś zachowały się dosłownie strzępki informacji o ich działalności?
Cóż, prawdopodobnie zadziałałał tu ten sam mechanizm, co w przypadku Mary Haweis i innych projektantek, o których wspominaliśmy w poprzednim artykule: zdominowany przez mężczyzn świat nie był jeszcze na nie gotowy.
Historia udowadnia, że architektura wnętrz jest profesją, którą zawdzięczamy kobiecej determinacji, odwadze i wrażliwości. Warto także pamiętać że o to, co dziś dla nas jest wyborem, nasze poprzedniczki musiały wywalczyć pazurami. Z tym większą przyjemnością będziemy odkrywać przed Wami kolejne życiorysy kobiet, które przetarły nam drogę.